Z okresem późnojesiennym, kiedy skończyły się prace polowe, trwały prace wewnątrz zabudowań gospodarskich. Oprócz trwającego cały rok obrządku zwierząt dochodziły dodatkowe takie prace jak omłoty zbóż i zarobkowe prace w Lasach Państwowych głównie przy wywozie drzewa.
Do około 1935 r. omłoty wykonywano ręcznie cepami. W większych gospodarstwach trwały przez całą zimę. Jeżeli w gospodarstwie nie było dostatecznej ilości rąk do pracy przy omłotach, donajmywano tzw. młocków. Młockowie rekrutowali się z niezamożnych mieszkańców wsi-wyrobników. Za dniówkę pracy trwającą od wczesnego rana do zmroku, młocek otrzymywał zapłatę w wysokości od 1 do 1,5 zł. oraz skromne pożywienie, a na zakończenie omłotów w czasie okrężnego poczęstunek „zakropiony” alkoholem. W drugiej połowie lat 30. XX w. kupił młockarnię z przenośnym silnikiem spalinowym Jan Mąkosa i świadczył nią odpłatne usługi przy omłotach. W okresie zimowym gospodynie zajmowały się przędzeniem lnu, wełny i konopi, tkaniem na krosnach tkanin lnianych, wełnianych i darciem pierza. W zamożniejszych gospodarstwach do przędzenia używano kołowrotków, a w biedniejszych kądzieli. Przędzenie kądzieli było również okazją do spotkań towarzyskich. Kobiety prządki zbierały się u jednej z gospodyń, która posiadała obszerną kuchnię. Taka izba pełniła rolę dzisiejszej świetlicy. Zebrane kobiety w czasie przędzenie śpiewały pobożne i świeckie pieśni, opowiadały sobie bajki i te prawdziwe i te o sąsiadkach. Razem z prząsniczkami na takie spotkania przychodziły dzieci, które bawiły się i psociły. W oddzielnym kącie izby mężczyźni rozmawiali o sprawach gospodarskich, grali w karty i palili tam sporo machorki lub papierosów. Ponieważ pieniądz był trudny do zdobycia dla oszczędności palacze dzielili papieros na 2, a nawet na 4 części i palili je w cygarniczkach. Z machorki robiono papierosy zwijając tytoń w bibułkę, którą zlepiano śliną. Z oszczędności, zapałki do przypalania papierosów dzielono na 2 części. Najpopularniejsze były bezustnikowe papierosy o nazwie „Cowboy”, którą to nazwę rolnicy spolszczali i w czasie kupna mówili do sprzedawców: „dać mi paczkę cymbałów”.
Teskt pochodzi ze wspomnień Jerzego Jelonkiewicza